PowiatStaszowski

Home / Aktualności
Autor:Publikacja: Ewelina Walczak

Staszowianin w Powstaniu Warszawskim

 

Jednym z nielicznych rodaków z ziemi staszowskiej, a najpewniej jedynym staszowianinem, dowódcą plutonu w Powstaniu Warszawskim, był Jerzy Fiedler, syn mjr. kawalerii Mieczysława Fiedlera i Konstancji, córki pastora Kazimierza Szefera z Sielca. W chwili wybuchu Powstania Warszawskiego miał 22 lata, jako plutonowy podchorąży ps. „Grot” dowodził IV plutonem 1 kompanii w pułku „Baszta”.

Z powstańczymi wspomnieniami swojego brata Jerzego, opublikowanymi w Australii, zapoznał nas jego młodszy brat Andrzej, który wraz z synem i wnukami odwiedził swój rodzinny Staszów, we wrześniu 2014 roku.

Fragment wspomnień plut. pchor. Jerzego Fiedlera, cyt. w oryginale: „…Deszcz pocisków nas obsypał. Zauważyłem, że Jan, który poprosił mnie o broń, miał zadziwione spojrzenie. Chwilę później zrozumiałem dlaczego – fontanna krwi trysnęła z jego szyi. W ułamku sekundy pocisk, pewnie wystrzelony przez tego samego snajpera, uderzył mnie w prawe ramię. Kość rozbita, krew płynie, a moja ręka zwisa bezwładnie z dużą raną. Teraz, gdy ogień przeszedł w inne miejsce, musiałem leżeć nieruchomo i udawać trupa. Sytuacja się pogarszała. Opancerzone samochody pełne lotników niemieckich wyłoniły się z Okęcia. Wkrótce rozpoczęła się ciężka strzelanina. Ponieśliśmy ogromne straty. Mój dobry przyjaciel, stracił kciuk prawej dłoni. Wisiał tylko na pasku skóry, więc poprosił on pielęgniarkę, aby go amputowała. Gdyby pocisk nie trafił w kciuk, ale zabił tego żołnierza, historia Polski byłaby inna. Przyjaciel mój nazywał się Rajmund Kaczyński, przyszły ojciec Lecha i Jarosława Kaczyńskiego”. Nieco później dostaliśmy się pod taki ogień niemiecki, że po wielu stratach, z drugą ręką przestrzeloną musiałem się wycofać. Chłopcy zatargali mnie do „szpitalika” w piwnicy pobliskiej willi i ulokowali pod schodami na sienniku, który się właśnie zwolnił, gdyż poprzedni ,,właściciel” siennika niedawno umarł. Rano 27 września, jedna z sanitariuszek obudziła mnie mówiąc „panie podchorąży Niemcy są i kazali wyjść z piwnicy”. Pomyślałem, że trzeba wyjść, bo jak nie to wrzucą granaty. Wygramoliłem się na bardzo chwiejnych nogach, a ze mną czterech innych, reszta rannych nie mogła się nawet ruszyć. Niemcy pogonili nas pod najbliższą ścianę i postawili twarzami do niej, ale jeszcze zdążyłem zauważyć w odległości 10 metrów ciężki karabin maszynowy z obsługą skierowany w naszą stronę. Szepnąłem do mojego kolegi obok: oni nas zaraz rozwalą, co możemy zrobić? NIC – odpowiedział. No i czekaliśmy na salwę i opuszczenie tego świata, który mimo pochmurnej pogody w tym dniu, wydawał się bardzo przyjemny. W pewnym momencie szum się podniósł, zjawił się oficer niemiecki i odwołał egzekucję. Później dowiedzieliśmy się, że w tym dniu, 27 września 1944 roku, dowódca Mokotowa podpisał kapitulację i to uratowało nam życie”.

Jerzy Fiedler zmarł w Melbourne 11 listopada 2015 roku w wieku 93 lat i tam został pochowany. Do końca życia pełnił funkcję prezesa Koła Byłych Żołnierzy AK w Melbourne, a także prezesa Stowarzyszenia Rodzin Ofiar Katynia.

Tekst i foto: Jan Mazanka oraz foto z rodzinnego arch. Fiedlerów

Najnowsze

W serwisie

Polecamy

Projekty

Publikacje