PowiatStaszowski

Home / Aktualności
Autor:Publikacja: Ewelina Walczak

Jeszcze o wybuchu Powstania Warszawskiego, historia niezwykła

 

Staszowianin w Powstaniu Warszawskim, z ojcem Prezydenta RP? Czy to możliwe? Tak, tym powstańcem był Jerzy Fiedler, syn mjr. 2 Pułku Ułanów Grochowskich Mieczysława Fiedlera i Konstancji, córki płk. Kazimierza Szefera z Sielca k/Staszowa.

W chwili wybuchu Powstania Warszawskiego Jerzy miał 22 lata. W stopniu plutonowego podchorążego ps. ,,Grot” dowodził 4. plutonem 1 kompanii pułku ,,Baszta”. Zapewne jeden z nielicznych, jak nie jedyny, dowódca w powstaniu rodem staszowianin. Dziadek Jerzego, płk Kazimierz Szefer, zmarł w kwietniu 1939 roku i został pochowany na cmentarzu przykościelnym w Sielcu, był naczelnym kapelanem wyznania ewangelicko-reformowanego w Wojsku Polskim. Posiadał willę na Żoliborzu i dzielił swe obowiązki pastora kościoła w Sielcu z posługą naczelnego kapelana w wojsku. Stąd członkowie rodziny, zarówno żona pułkownika Zofia oraz córki: Konstancja i Irena często przebywały w Warszawie, podobnie jak najstarszy syn Konstancji Jerzy, który od początku wojny działał w konspiracji.

Jerzy Fiedler po upadku powstania,  ranny dostał się do niewoli niemieckiej, po zakończeniu wojny wyemigrował do Melbourne w Australii.

Oto fragment wspomnień plut. pchor. Jerzego Fiedlera: ,,1 sierpnia zastał nas na posterunkach w okolicach Torów Wyścigów Konnych na Służewcu. Od początku nie było łatwo, deszcz pocisków nas obsypał. Zauważyłem, że Janek, który poprosił mnie przed rozpoczęciem powstania o broń, ma zdziwione spojrzenie. Chwilę później zrozumiałem dlaczego – fontanna krwi trysnęła z jego szyi. W ułamku sekundy drugi pocisk uderzył mnie w prawe ramię, kość rozbita, krew płynie, a ręka zwisa bezwładnie. Teraz, gdy niemiecki ogień poszedł w inne miejsce, musiałem leżeć nieruchomo i udawać trupa. Sytuacja się pogarszała, opancerzone samochody pełne niemieckich lotników wyłoniły się od strony Okęcia. Wkrótce rozpoczęła się ciężka strzelanina, ponieśliśmy ogromne straty. Wtedy mój dobry przyjaciel stracił kciuk prawej dłoni. Gdyby pocisk nie trafił w kciuk ale zabił tego powstańca, historia Polski byłaby inna. Przyjaciel mój nazywał się Rajmund Kaczyński, przyszły ojciec Lecha i Jarosława Kaczyńskich, naszych sławnych bliźniaków*. Po zaleczeniu rany walczyłem dalej, w ostatnich dniach powstania na Czerniakowie. I tam, podobnie jak na Okęciu, ciężkie walki, z drugą przestrzeloną ręką musiałem się wycofać, Chłopcy zatargali mnie do ,,szpitalika” w piwnicy pobliskiej willi i ulokowali pod schodami na sienniku, który właśnie się zwolnił, gdyż poprzedni ,,właściciel” zmarł. Rano 27 września, jedna z sanitariuszek obudziła mnie mówiąc ,,panie podchorąży Niemcy są i rozkazują wyjść z piwnicy”. Pomyślałem, że trzeba wyjść, bo jak nie to wrzucą granaty. Wygramoliłem się na chwiejnych nogach, a ze mną czterech innych, reszta rannych nie mogła się nawet ruszyć. Niemcy pogonili nas pod najbliższą ścianę i postawili twarzami do niej, ale jeszcze zdążyłem zauważyć w odległości 10 metrów ciężki karabin maszynowy z obsługą, skierowany w naszą stronę. Szepnąłem do kolegi obok, ,,oni nas zaraz rozwalą, co możemy zrobić? NIC – odpowiedział”. No i czekaliśmy na salwę i opuszczenie tego świata, który mimo pochmurnej pogody w tym dniu, wydawał się bardzo przyjemny. W pewnym momencie szum się zrobił, zjawił się oficer niemiecki i odwołał egzekucję. Później dowiedziałem się, że w tym dniu 27 września, dowódca Mokotowa podpisał kapitulację i to uratowało nam życie”.

Jerzy Fiedler zmarł w Melbourne 11 listopada 2015 roku w wieku 93 lat i tam został pochowany. Do końca życia pełnił funkcję prezesa Koła Byłych Żołnierzy AK w Melbourne, a także prezesa Stowarzyszenia Rodzin Ofiar Katynia.


* 1 sierpnia 1944 r. pułk ,,Baszta”, w którym służył Rajmund Kaczyński ps. ,,Irka” szturmował Tor Wyścigów Konnych na Służewcu. Rannego w kciuk, w pierwszej godzinie powstania, opatrywała sanitariuszka Halina Wołłowicz ps. „Rena”, córka ciotecznej siostry matki prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, tak wspomina to wydarzenie: ,,Kula trafiła Rajmunda w kciuk prawej ręki. Palec wisiał na kawałku skóry. Rajmund kazał mi go obciąć. Po nim nie było widać strachu – może rozemocjonowany wybuchem powstania nie uświadamiał sobie, co się stało. Ja byłam przerażona – był pierwszym rannym, którego opatrywałam”. Po szturmie pułk ,,Baszta” wycofał się do Lasów Chojnowskich. Rajmund Kaczyński został w Warszawie, w szpitalu. Trzy tygodnie później ponownie spotkał się z Haliną Wołłowicz: ,,Siedzieliśmy w budynku komendy pułku przy ul. Puławskiej. Nagle poczułam, że musimy wyjść z kamienicy. Rajmund się ociągał, ale go namówiłam do odwiedzenia grobu naszego kolegi, który zginął poprzedniego dnia i został pochowany obok. Chwilę po tym, jak wyszliśmy na podwórko, do mieszkania w którym siedzieliśmy, wpadł pocisk. Wszyscy, którzy tam zostali, zginęli”.

Halina Wołłowicz została ranna 26 września 1944 na terenie Parku gen. Dreszera, powstanie przeżyła. Rajmund Kaczyński, mimo niesprawnej ręki, walczył w powstaniu do końca, został awansowany na stopień podporucznika rezerwy oraz odznaczony Krzyżem Walecznych i krzyżem srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari (rozkaz Dowódcy AK nr. 512 z 2.10.1944 roku).

Przed dwudziestu laty, 1 sierpnia 2004 roku, dzięki szczególnemu zaangażowaniu się ówczesnego prezydenta Warszawy prof. Lecha Kaczyńskiego w realizację idei budowy Muzeum Powstania Warszawskiego, po kilkudziesięciu latach oczekiwania, Muzeum zostało otwarte. Z powiatu staszowskiego  obecny był poczet sztandarowy Szydłowskiego Towarzystwa Strzeleckiego (foto: 9-12).

Tekst i foto: Jan Mazanka
oraz z archiwum rodziny Fiedlerów

Najnowsze

W serwisie

Polecamy

Projekty

Publikacje